niedziela, 4 listopada 2012

Agatula w Krakowie, cz. 1 Przygodowa


Siemanko!
Nie wszyscy pewnie wiedzą, że poszukiwania pracy w rozwojowej firmie za godziwe wynagrodzenie (epitety rozwojowa i godziwe są bardzo śliskie, pamiętajmy : )) zaprowadziły mnie do Krakowa. Mnie. Do. Krakowa. Samą. Wow, brzmi jak skarga, ale nie nie, od razu mówię, że była to moja samodzielna (no,  najwyżej poparta opiniami kilku osób) decyzja i po 3 dniach, mimo przebojów, nie żałuję, zobaczymy co przyniesie kolejny mail. Optymizm: włączony!
Kiedyś jak zwiedzałam to miasto pomyślałam ‘mogłabym tu mieszkać’. Jak widać należy  uważać nie tylko na to, co się mówi, ale też to, o czym się myśli, bo czasem los robi psikusa i spełnia te chętki.
Zatem zaczynamy: jest sobota godzina 19:13, siedzę w pokoju bez Internetu, ciepłej wody też nie ma, bo boiler się akurat wczoraj zepsuł (hello weekend) i popijam zieloną herbatę tworząc maila. Gdzieś obok jest też sok warzywny z Biedronki (just fit!), której dziś szukałam około godziny. Po drodze znalazłam Galerię Krakowską, Sex Shop, multum aptek i sklepów z butami, targ (po zapytaniu czy pracują jutro zostałam zbeształa ‘PRZECIEŻ JUTRO NIEDZIELA! Ok, dotarło. ), biura podróży, piekarnie (...), jest nieźle. Pora na przedstawienie domostwa, które raz, za to porządnie dało (wciąż daje) mi nauczkę, że:
a)      Należy się dwa razy zastanowić przy wynajmowaniu mieszkania przez telefon/maila, bez oglądania.
b)      Poprosić o zdjęcia WSZYSTKICH pomieszczeń, (tak tak, kuchni też).
c)       Należy zapytać nie o to czy Internet JEST, ale czy DZIAŁA (upewnić się, że nie chodzi o ten niezabezpieczony przy ścianie w pokoju współlokatorów).
d)      Jeśli Pani przez telefon mówi, że oddzwoni, bo ma nielimitowane rozmowy (ładne z jej strony), po czym treściwie opowiada o śmierci taty, swojej chorobie, problemach ze spadkiem, problemach córki z matematyką itd. należy pamiętać, że na żywo Pani może być równie absorbującą osobą (czyżbym się stawała aspołeczna?)
e)... wciąż odkrywam :) )
Jest więc stara, klimatyczna kamienica w centrum, należąca do Kongregacji Kupieckiej powstałej w 1410 roku oddalona od Rynku Głównego o 5 minut marszu. Nie widać jej z ulicy, bo aby się dostać trzeba przejść przez lepiej zachowaną i trochę odrestaurowaną kamienicę numer 1, bardziej zachęcającą. Z zewnątrz wygląda na urokliwą (dla optymistów) i bardzo zaniedbaną (dla realistów). Trochę jak skrzyżowanie domu z horrorów z uroczym, acz wymagającym remontu domkiem babci. W podwórzu między jedną kamienicą a drugą ścięte drzewo, którego konar ma średnicę 1,5 metra. Piękny! Szkoda, że sam konar. Wchodząc opada szczęka (optymistom, bo czuć, że rzecz zabytkowa i pewnie niejedno pamięta; realistom, bo to jak z żydowskich scen o wyciąganiu z domów w środku nocy w filmach o II wojnie. I jedni i drudzy przyznają, że kapitał na remont (morze kapitału!) i można by ów budynek obrócić w perełkę) Drewniane, skrzypiące schody i szeroki korytarz prowadzą na piętro I (nie, Agata, idź dalej), piętro II (hahaha), piętro III (blisko blisko) aż na coś na kształt ... poddasza? strychu? Czegoś z drewnianymi drzwiami, obok których są jeszcze jedne drewniane drzwi (to te!). Wspinając się po schodach mijamy wielkie drzwi na każdym piętrze między mieszkaniem A po prawej a B po lewej (nie wiem nawet czy się otwierają), zamknięte na kłódkę wyjścia na balkony czy coś w tym stylu i resztki szyb. Ale jest mieszkanie, na którego znalezienie firma dała mi aż tydzień (przy czym w weekend byłam na konferencji bez Internetu). Mieszkanie też klimatyczne, połączenie wnętrza drewnianego domku wiejskiego z białostockim Castelem (przed remontem, bo po remoncie jeszcze nie byłam), jest piec kaflowy (cieplutki :)), stara drewniana mozaika na podłodze, sufity wysoko, drzwi drewniane (kilka z nich zamknięte i niezamieszkałe, chociaż wolę nie wiedzieć i nie sprawdzać). Można się poczuć jak jedna z tych Amerykanek co to jadą do jakiegoś starego miasta, wynajmują ruderę w kamienicy i mają czas na przemyślenia i bogate życie wewnętrzne. Ja takie prowadzę w każdej scenerii ;-)
Pani Wynajmująca (nie jest właścicielką, uffff) pomaga mi wnieść ważącą z 30 kilo walizkę, tę drugą, lżejszą też (mamo, kocham Cię jeszcze bardziej za tę nową, milutką pościel!), aby dojść do mojego pokoju muszę się przedostać przez pokój jej i córki [z powodów finansowych muszą wynająć jeden pokój, mieszkając razem w drugim], mój  jest nieprzechodni [znaczy ma drzwi z dwóch stron, ale te jedne na szczęście zamknięte na głucho] -hello, stare kamienice z przechodnimi pokojami, bye prywatności. Córka – maturzystka - leży przed telewizorem, niezainteresowana. Po krzyknięciu mamy nawet mi się przedstawia, po czym pyta gdzie jest jej fluid. Słodko. Rozpoczyna się obchód po mieszkaniu: łazienka nawet do zniesienia [do zniesienia przeze mnie, część z czytających już by uciekła, ale po 6 miesiącach w Meksyku człowiek jest bardziej tolerancyjny, polecam, Agata Sobolewska : )] Ogólny bałagan, nie ma lusterka, boiler (o którym za chwilę), w kibelku poszła uszczelka, więc trzeba zakręcać i odkręcać kurek z wodą, żeby nie marnować wody (eko eko eko, super! Chociaż Pani pewnie bardziej chodzi o rachunki). Przechodzimy do kuchni- a raczej czegoś kuchniopodobnego, tu: masakra. Kolejna część czytających by uciekła, ja zostaję, mimo myśli uciekinierskich, Meksyk pomaga po raz drugi! Brudne naczynia w zlewie,  kuchenki: brak (tylko takie elektryczne coś na 2 ‘palniki’), przypieczony serek macha do mnie z tostera, oświetlenie randkowe (twarze wyglądają ładniej w półmroku). Jest czajnik elektryczny ( jeeeej przeżyję), mój najlepszy przyjaciel. Miejsca w szafkach na moje rzeczy: brak (‘ojej, zrobię ci miejsce później’) podobnie w łazience (‘kompletnie zapomniałam’) i w lodówce (zrobiłam sobie sama), ale mniejsza z tym. Mój pokój wygląda ok <ok jest dostosowane do warunków ogólnych : )> jest w nim ciepło. Wciąż stoją jakieś rzeczy córki Pani Wynajmującej (‘rozumiesz, ta młodzież’), ich kurtki wiszą w mojej szafie. MOJEJ, to ja zapłaciłam 700 zł na miesiąc z góry! (‘no bo u siebie nie mam miejsca, tyle mam prasowania porozrzucanego, a tak mi się nie chce’ WIDAĆ!). Wprowadzam się <w końcu nie mam wyjścia, jest 1 listopada, po 14:00, jutro o 9 pierwszy dzień pracy), włączam kompa i tu PSIKUS! Połączenia niedostępne (‘czasem nie łapie tego internetu, musisz pochodzić z komputerem, a jak nie ma, to u nas jest. O tu, jak najbliżej ściany’). Jedna kreska, nic się nie otwiera, rozmowa skype 5 sekund i zrywa. Ale Internet, ho ho ho. Chyba poważnie będę prowadzić jeszcze bogatsze życie wewnętrzne. Może zostanę pisarką? : )
Jestem tu 3 dni, więc na pewno muszę się przyzwyczaić do... wszystkiego. Kraków jest piękny i na pewno wynagradza  mi wszystkie niedogodności. Mieszkanie mam zamiar znaleźć inne od 1 grudnia, już rozpoczęłam poszukiwanie (może ktoś z Was ma znajomych... dajcie znać!) Ach! Nie napisałam o pracy! Firma, z którą wczoraj podpisałam umowę na 3 miesięczny okres próbny to sponsorem jednej z najbardziej znanych drużyn piłki nożnej. Będę Młodszym Specjalistą ds. Pozyskiwania Kandydatów (Junior Sourcing Specialist jakoś ładniej brzmi), pracującym dla firm z USA, Anglii i Kanady. Po pierwszym dniu <same szkolenia, głównie z Panem Szkotem mówiącym pięknym nie-szkockim angielskim : )> ciężko cokolwiek powiedzieć poza tym, że razem ze mną dołączyło 27 nowych osób, 15 innych dołączyło 2-3 tygodnie temu. Firma rozwija się szybko, w tym momencie w Krakowie w 2 biurowcach pracuje ok. 660 osób, docelowo 700 na początku przyszłego roku. Trzy kolejne dni od poniedziałku to szkolenia z Panem z USA, potem 2 tygodnie wdrażania na stanowisko i podpatrywania innych i dopiero zaczyna się samodzielna praca. Na pewno do Was jeszcze napiszę ;) Jak się wyśle...
Aha! Jest tu też kot, który wciąż na mnie patrzy (jak wiecie lub nie, nie przepadam za kotami, zwłaszcza tymi, o których nie było mowy przy umawianiu się na wynajem pokoju). Chyba się go boję.
No to pozdrawiam serdecznie! Mycie się w ZIMNEJ wodzie zostawiam na jutro (wspominałam o boilerze, który się zepsuł? Może to ja z chwilą wejścia do domu wprowadziłam tą anty-elektryczną atmosferę). Chyba Paniusia (vel córka Pani Wynajmującej) wróciła ze spotkania. Nie widziałam ani razu, żeby siedziała i się uczyła, tudzież odrabiała lekcje... za to wciąż się gapi w lusterko poprawiając i tak już wyczesany makijaż. Chyba tusz do rzęs starcza jej na mega krótko, sądząc po tym ile go zużywa na jedno wyjście. <takie małe złośliwości na do widzenia : )>
Pozdrawiam wszystkich, nie martwcie się o mnie! Całkiem nieźle sobie radzę, nie narzekam <prawie> i czekam na rozwój wydarzeń.