Siemanko!
Nie wszyscy
pewnie wiedzą, że poszukiwania pracy w rozwojowej firmie za godziwe
wynagrodzenie (epitety rozwojowa i godziwe są bardzo śliskie, pamiętajmy : ))
zaprowadziły mnie do Krakowa. Mnie. Do. Krakowa. Samą. Wow, brzmi jak skarga,
ale nie nie, od razu mówię, że była to moja samodzielna (no, najwyżej poparta opiniami kilku osób) decyzja
i po 3 dniach, mimo przebojów, nie żałuję, zobaczymy co przyniesie kolejny
mail. Optymizm: włączony!
Kiedyś jak
zwiedzałam to miasto pomyślałam ‘mogłabym tu mieszkać’. Jak widać należy uważać nie tylko na to, co się mówi, ale też to,
o czym się myśli, bo czasem los robi psikusa i spełnia te chętki.
Zatem zaczynamy: jest sobota godzina 19:13,
siedzę w pokoju bez Internetu, ciepłej wody też nie ma, bo boiler się akurat
wczoraj zepsuł (hello weekend) i popijam zieloną herbatę tworząc maila. Gdzieś
obok jest też sok warzywny z Biedronki (just fit!), której dziś szukałam około
godziny. Po drodze znalazłam Galerię Krakowską, Sex Shop, multum aptek i
sklepów z butami, targ (po zapytaniu czy pracują jutro zostałam zbeształa
‘PRZECIEŻ JUTRO NIEDZIELA! Ok, dotarło. ), biura podróży, piekarnie (...), jest
nieźle. Pora na przedstawienie domostwa, które raz, za to porządnie dało (wciąż
daje) mi nauczkę, że:
a)
Należy
się dwa razy zastanowić przy wynajmowaniu mieszkania przez telefon/maila, bez
oglądania.
b)
Poprosić
o zdjęcia WSZYSTKICH pomieszczeń, (tak tak, kuchni też).
c)
Należy
zapytać nie o to czy Internet JEST, ale czy DZIAŁA (upewnić się, że nie chodzi
o ten niezabezpieczony przy ścianie w pokoju współlokatorów).
d)
Jeśli
Pani przez telefon mówi, że oddzwoni, bo ma nielimitowane rozmowy (ładne z jej
strony), po czym treściwie opowiada o śmierci taty, swojej chorobie, problemach
ze spadkiem, problemach córki z matematyką itd. należy pamiętać, że na żywo
Pani może być równie absorbującą osobą (czyżbym się stawała aspołeczna?)
e)... wciąż odkrywam :) )
Jest więc stara,
klimatyczna kamienica w centrum, należąca do Kongregacji Kupieckiej powstałej w
1410 roku oddalona od Rynku Głównego o 5 minut marszu. Nie widać jej z ulicy,
bo aby się dostać trzeba przejść przez lepiej zachowaną i trochę odrestaurowaną
kamienicę numer 1, bardziej zachęcającą. Z zewnątrz wygląda na urokliwą (dla
optymistów) i bardzo zaniedbaną (dla realistów). Trochę jak skrzyżowanie domu z
horrorów z uroczym, acz wymagającym remontu domkiem babci. W podwórzu między
jedną kamienicą a drugą ścięte drzewo, którego konar ma średnicę 1,5 metra. Piękny! Szkoda, że sam konar. Wchodząc opada szczęka (optymistom, bo czuć, że rzecz zabytkowa i
pewnie niejedno pamięta; realistom, bo to jak z żydowskich scen o wyciąganiu z
domów w środku nocy w filmach o II wojnie. I jedni i drudzy przyznają, że
kapitał na remont (morze kapitału!) i można by ów budynek obrócić w perełkę)
Drewniane, skrzypiące schody i szeroki korytarz prowadzą na piętro I (nie, Agata,
idź dalej), piętro II (hahaha), piętro III (blisko blisko) aż na coś na kształt
... poddasza? strychu? Czegoś z drewnianymi drzwiami, obok których są
jeszcze jedne drewniane drzwi (to te!). Wspinając się po schodach mijamy wielkie drzwi na każdym piętrze między mieszkaniem A po prawej a B po lewej
(nie wiem nawet czy się otwierają), zamknięte na kłódkę wyjścia na balkony czy
coś w tym stylu i resztki szyb. Ale jest mieszkanie, na którego znalezienie
firma dała mi aż tydzień (przy czym w weekend byłam na konferencji bez Internetu). Mieszkanie też klimatyczne,
połączenie wnętrza drewnianego domku wiejskiego z białostockim Castelem (przed
remontem, bo po remoncie jeszcze nie byłam), jest piec kaflowy (cieplutki :)),
stara drewniana mozaika na podłodze, sufity wysoko, drzwi drewniane (kilka z
nich zamknięte i niezamieszkałe, chociaż wolę nie wiedzieć i nie sprawdzać).
Można się poczuć jak jedna z tych Amerykanek co to jadą do jakiegoś starego
miasta, wynajmują ruderę w kamienicy i mają czas na przemyślenia i bogate życie
wewnętrzne. Ja takie prowadzę w każdej scenerii ;-)
Pani Wynajmująca
(nie jest właścicielką, uffff) pomaga mi wnieść ważącą z 30 kilo walizkę, tę drugą,
lżejszą też (mamo, kocham Cię jeszcze bardziej za tę nową, milutką pościel!),
aby dojść do mojego pokoju muszę się przedostać przez pokój jej i córki [z
powodów finansowych muszą wynająć jeden pokój, mieszkając razem w drugim], mój jest nieprzechodni [znaczy ma drzwi z dwóch
stron, ale te jedne na szczęście zamknięte na głucho] -hello, stare kamienice z
przechodnimi pokojami, bye prywatności. Córka – maturzystka - leży przed
telewizorem, niezainteresowana. Po krzyknięciu mamy nawet mi się przedstawia,
po czym pyta gdzie jest jej fluid. Słodko. Rozpoczyna się obchód po mieszkaniu:
łazienka nawet do zniesienia [do zniesienia przeze mnie, część z czytających
już by uciekła, ale po 6 miesiącach w Meksyku człowiek jest bardziej tolerancyjny, polecam,
Agata Sobolewska : )] Ogólny bałagan, nie ma lusterka, boiler (o którym za
chwilę), w kibelku poszła uszczelka, więc trzeba zakręcać i odkręcać kurek z
wodą, żeby nie marnować wody (eko eko eko, super! Chociaż Pani pewnie bardziej
chodzi o rachunki). Przechodzimy do kuchni- a raczej czegoś kuchniopodobnego,
tu: masakra. Kolejna część czytających by uciekła, ja zostaję, mimo myśli
uciekinierskich, Meksyk pomaga po raz drugi! Brudne naczynia w zlewie, kuchenki: brak (tylko takie elektryczne coś
na 2 ‘palniki’), przypieczony serek macha do mnie z tostera, oświetlenie
randkowe (twarze wyglądają ładniej w półmroku). Jest czajnik elektryczny (
jeeeej przeżyję), mój najlepszy przyjaciel. Miejsca w szafkach na moje
rzeczy: brak (‘ojej, zrobię ci miejsce
później’) podobnie w łazience (‘kompletnie
zapomniałam’) i w lodówce (zrobiłam sobie sama), ale mniejsza z tym. Mój
pokój wygląda ok <ok jest dostosowane do warunków ogólnych : )> jest w
nim ciepło. Wciąż stoją jakieś rzeczy córki Pani Wynajmującej (‘rozumiesz, ta młodzież’), ich kurtki
wiszą w mojej szafie. MOJEJ, to ja zapłaciłam 700 zł na miesiąc z góry! (‘no bo u siebie nie mam miejsca, tyle mam
prasowania porozrzucanego, a tak mi się nie chce’ WIDAĆ!). Wprowadzam się <w końcu nie mam
wyjścia, jest 1 listopada, po 14:00, jutro o 9 pierwszy dzień pracy), włączam
kompa i tu PSIKUS! Połączenia niedostępne (‘czasem
nie łapie tego internetu, musisz pochodzić z komputerem, a jak nie ma, to u nas
jest. O tu, jak najbliżej ściany’). Jedna kreska, nic się nie otwiera,
rozmowa skype 5 sekund i zrywa. Ale Internet, ho ho ho. Chyba poważnie będę
prowadzić jeszcze bogatsze życie wewnętrzne. Może zostanę pisarką? : )
Jestem tu 3 dni,
więc na pewno muszę się przyzwyczaić do... wszystkiego. Kraków jest piękny i na
pewno wynagradza mi wszystkie
niedogodności. Mieszkanie mam zamiar znaleźć inne od 1 grudnia, już rozpoczęłam
poszukiwanie (może ktoś z Was ma znajomych... dajcie znać!) Ach! Nie napisałam
o pracy! Firma, z którą wczoraj podpisałam umowę na 3 miesięczny
okres próbny to sponsorem jednej z najbardziej znanych drużyn piłki nożnej. Będę
Młodszym Specjalistą ds. Pozyskiwania Kandydatów (Junior Sourcing Specialist
jakoś ładniej brzmi), pracującym dla firm z USA, Anglii i Kanady. Po pierwszym
dniu <same szkolenia, głównie z Panem Szkotem mówiącym pięknym nie-szkockim
angielskim : )> ciężko cokolwiek powiedzieć poza tym, że razem ze mną
dołączyło 27 nowych osób, 15 innych dołączyło 2-3 tygodnie temu. Firma rozwija
się szybko, w tym momencie w Krakowie w 2 biurowcach pracuje ok. 660 osób,
docelowo 700 na początku przyszłego roku. Trzy kolejne dni od poniedziałku to szkolenia z Panem z USA,
potem 2 tygodnie wdrażania na stanowisko i podpatrywania innych i dopiero
zaczyna się samodzielna praca. Na pewno do Was jeszcze napiszę ;) Jak się wyśle...
Aha! Jest tu też kot,
który wciąż na mnie patrzy (jak wiecie lub nie, nie przepadam za kotami,
zwłaszcza tymi, o których nie było mowy przy umawianiu się na wynajem pokoju). Chyba się go boję.
No to pozdrawiam
serdecznie! Mycie się w ZIMNEJ wodzie zostawiam na jutro (wspominałam o
boilerze, który się zepsuł? Może to ja z chwilą wejścia do domu wprowadziłam tą
anty-elektryczną atmosferę). Chyba Paniusia (vel córka Pani Wynajmującej)
wróciła ze spotkania. Nie widziałam ani razu, żeby siedziała i się uczyła, tudzież odrabiała lekcje... za to wciąż się gapi w lusterko poprawiając i tak
już wyczesany makijaż. Chyba tusz do rzęs starcza jej na mega krótko, sądząc po tym ile go zużywa na jedno wyjście. <takie
małe złośliwości na do widzenia : )>
Pozdrawiam
wszystkich, nie martwcie się o mnie! Całkiem nieźle sobie radzę, nie narzekam
<prawie> i czekam na rozwój wydarzeń.